Ozdrowieniec z Krakowa postanowił podzielić się swoją historią z walki z koronawirusem w mediach społecznościowych. Według relacji mężczyzny, nie mógł się doprosić zrobienia testu na obecność COVID-19, choć był pewny, że jest nosicielem.
- ZOBACZ RÓWNIEŻ: Kolejne ofiary koronawirusa, ponad 10 tysięcy zakażonych!
Jędrzej Majka wprost atakuje rządzących, że sytuacja, która jest przedstawiana w mediach jest zgoła odmienna od rzeczywistości. Brakuje testów i chętni nie mogą sprawdzić czy są zarażeni.
Ozdrowieniec wyjawił jak wyglądał początek jego choroby
Mężczyzna wyznaje wprost, że nie wie gdzie mógł się zarazić COVID-19. Cieszy się jednak, że po przeprowadzeniu dwóch testów wyszedł wynik ujemny, więc został uznany jako ozdrowieniec i może opuścić szpital.
Ozdrowieniec. Tak od dziś mogę o sobie mówić. Jak zawsze miałem dużo szczęścia i spotkałem dobrych ludzi na drodze. Po czterech tygodniach w szpitalu, gdzie mnie naprawiano, wygląda na to, że pokonałem COVID-19. Choć dwa testy ujemne pozwalają mi dziś opuścić szpitalne łóżko, to trochę szkód koronawirus pozostawił.
Nie wiem gdzie i kiedy załapałem to śmiertelne świństwo. Najpierw dziesięć dni chorowałem w domu, w ostatnich było już bardzo źle. Gorączka czterdzieści stopni. Telefon w ręce i szukanie pomocy.
Dalej relacja Jędrzeja Majki jest mocniejsza i opisuje jak wyglądała walka z systemem, żeby dobrze się zdiagnozować.
Mężczyzna oskarża rząd
Ozdrowieniec wprost mówi, że do czasu zachorowania podziwiał starania ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego. Zmienił zdanie, kiedy sam potrzebował pomocy.
W takich sytuacjach człowiek doświadcza w jakim kraju żyje. Do tej pory minister zdrowia z podkrążonymi oczkami wzbudzał mój podziw i szacunek. Kiedy zachorowałem zrozumiałem, co to za kraina kłamstwa i obłudy. Telefon do NFZ – kpina. Sanepid, kontakt z którym należy zaliczyć do cudu, odmówił zrobienia testu na koronawirusa. Fakty są takie, że przez długi czas testy wykonywane były tylko w ustach polityków podczas konferencji prasowych i w orędziach do narodu.
Niewiele brakowało a dołączyłbym do grona tych, którzy nie doczekali się na zrobienie testu, którym w karcie zgonu wpisano: niewydolność oddechowa. Kiedy w nocy zadzwoniłem na pogotowanie, informując że już dłużej nie wytrzymam z tak wysoką gorączką i duszącym kaszlem, odmówiono wysłania karetki, bo stanowiłem zagrożenie.
Moja lekarka rodzinna (jej przede wszystkim zawdzięczam, że żyję), lecząc mnie przez telefon od początku podejrzewała z jakim wirusem mamy do czynienia. Przez kolejne dni usiłowała załatwić wykonanie testów – bezskutecznie. W końcu, jako szczęściarz, trafiłem do Szpital Specjalistyczny im. Stefana Żeromskiego (Oddział Zakaźny).
Tam Jędrzej Majka w końcu doczekał się testów. Następnie przewieziono go do Szpital Uniwersytecki w Krakowie na Oddział Pulmonologii, gdzie w końcu stanął na nogi.
Podziel się:
Chcesz być na bieżąco? Subskrybuj nas w Google News.