Widal.plSportCzesiu, zamknij wszystkim usta!

Czesiu, zamknij wszystkim usta!

Czesiu, zamknij wszystkim usta!
Foto: Roger Gorączniak, CC BY 3.0, via Wikimedia Commons

Ciężko być kibicem reprezentacji Polski. To specyficzna drużyna i jeszcze bardziej specyficzne społeczeństwo. Miotamy się od ściany do ściany, sami nie wiemy, czego chcemy. Zadam więc pytanie, na które od wielu lat nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć: co liczy się w piłce nożnej – styl czy wynik?

Rok 2060. Nasze wnuki przeglądają Wikipedię (o ile naiwnie założymy, że jeszcze będzie istnieć) i po nitce do kłębka trafiają na informacje dotyczące mundialu w Katarze w 2022 roku. Scrollują dalej i sprawdzają wynik, jaki osiągnęła Polska. Co rzuci się im w oczy na samym początku? Statystyka posiadania piłki? Liczba oddanych strzałów? Może “Expected Goals”? Raczej nie. Pierwszym, co dostrzeże ich kibicowski wzrok, będzie wynik. A ten – odizolowany od reszty statystyk i wrażenia artystycznego – wygląda tak: po dwóch kolejkach Polska miała 4 punkty i 0 straconych goli. Zajmowała pierwsze miejsce w tabeli przed ostatnią rundą rozgrywek w tej fazie. Dajmy się ponieść wyobraźni i dopiszmy kolejne rozdziały, w których – co wcale nie jest abstrakcyjne – wyrywamy remis z Argentyną, Arabia Saudyjska nie wygrywa z Meksykiem, dzięki czemu zajmujemy pierwsze miejsce w grupie i w ⅛ finału trafiamy albo na będącą w naszym zasięgu lekko osłabioną Danię, albo niespodziewanie awansującą Australię. I z jedną, i z drugą ekipą śmiało można powalczyć o zwycięstwo i ostatecznie taki scenariusz staje się faktem. W ćwierćfinale los okazuje się surowszy i skojarzył nas z Holandią. Ekipa Oranje nie dopuszcza do żadnej niespodzianki, pokonując Polskę po w miarę przewidywalnym meczu. Reprezentacja naszego kraju żegna się z turniejem na tym właśnie etapie. 

Do historii przechodzą zwycięzcy. Oczywiście dla każdego słowo “zwycięstwo” może mieć trochę inne znaczenie uzależnione od predyspozycji, jakości, ambicji itd. I trzeba napisać wprost, że ewentualny awans do ćwierćfinału będzie dla Polski zwycięstwem. Będzie maksimum tego, na co stać nas na tle o wiele lepiej wyszkolonych technicznie i zgranych Hiszpanów, Francuzów, Holendrów, Brazylijczyków czy Portugalczyków.

Dwa lata temu Jerzy Brzęczek wyleciał z reprezentacji za zbyt nudny, oklepany, mało efektowny styl. Choć wyniki w meczach o stawkę mogły nas zadowalać, ówczesny prezes PZPN Zbigniew Boniek ewidentnie zamarzył o spektakularnej grze i postawił w ciemno na Paulo Sousę. Można przyznać, że jeśli celem samym w sobie było podniesienie poziomu widowiska, to ten ruch okazał się strzałem w dziesiątkę. Zdobywaliśmy mnóstwo goli, potrafiliśmy wyjść wysokim pressingiem, rozegrać całkiem ciekawe, nieszablonowe akcje. Tylko co z tego, skoro działo się to kosztem obrony i – siłą rzeczy – wyniku. Emocjonujący, wyrównany mecz ze Szwecją, porywający remis w Budapeszcie z Węgrami, wyrwane punkty z Hiszpanią i Anglią (wyglądają i brzmią dobrze, ale w końcowym rozrachunku za wiele nam nie pomogły), klepanie amatorów z San Marino i półamatorów z Andory. Fajnie. Tylko powtórzę znowu – co z tego? Fakty są takie, że ubiegłoroczne Euro zapamięta Polskę jako absolutne rozczarowanie, jako drużynę, która zajęła ostatnie miejsce w grupie. Eliminacje do mundialu skończyliśmy – ledwo ledwo – na drugim miejscu, przegrywając rozstawienie w barażach. Czy to wszystko było zapakowane w widowiskowe, ciekawe mecze? Tak. Czy w ten sposób przechodzi się do historii? Nie.

Gdy więc Paulo Sousa dał nogę do Brazylii, zaczęło się – w dużym stopniu słuszne – postulowanie zmiany naszej gry na taką, która koniec końców da nam wynik, a niekoniecznie same fajerwerki w budowaniu akcji. I obecny prezes PZPN Cezary Kulesza dał nam właśnie takiego trenera, który te wymagania spełnia. Michniewicz to zadaniowiec, ekspert od ważnych spotkań, detalista, człowiek potrafiący analizować absolutnie każdy szczegół. Wychodzi z założenia, że podstawą dobrego wyniku jest zabezpieczenie obrony, zaś siła ofensywna ma przede wszystkim opierać się na wyrachowanej skuteczności, nawet kosztem widowiska. 

Za kilka dni ta opinia może się bardzo źle zestarzeć. Mogę się skompromitować, jeśli Messi i spółka rozklepią nas w ostatnim meczu fazy grupowej, a wynik spotkania Meksyku z Arabią Saudyjską pozbawi nas awansu i odpadniemy już w tym momencie. Czy taki scenariusz jest wykluczony? Nie. Czy jest bardzo prawdopodobny? Raczej też nie. Po pierwsze Michniewicz – w przeciwieństwie do Paulo Sousy – dostosuje taktykę pod rywala i mając świadomość słabych i mocnych stron Argentyńczyków raczej nie dopuści do sytuacji, które charakteryzowały naszą drużynę jeszcze kilkanaście miesięcy temu, czyli totalnego chaosu, dziur w obronie, autostrad w kierunku pola karnego. Po drugie, jeśli już mecz potoczyłby się nie po naszej myśli, spodziewam się umiejętnego reagowania na wydarzenia boiskowe i dostosowanie ich do przebiegu równoległego spotkania w naszej grupie. Michniewicz nie jest futbolowym romantykiem i naiwnym optymistą, więc – załóżmy – przy minimalnym prowadzeniu Argentyńczyków i jednocześnie korzystnym dla nas rezultatu Meksyku, nie będzie ryzykował i prędzej zamuruje bramkę, nie chcąc dopuścić do utraty kolejnych goli, niż przepuści furiacki atak narażający nas na kontry. Musi wiedzieć, że bardzo prawdopodobny jest scenariusz, w którym o awansie zadecyduje bilans bramek. Dlatego w pierwszej kolejności musimy ich nie stracić lub stracić jak najmniej, a dopiero potem szukać szans z przodu. Jeśli takie się pojawią po naszych kontrach lub stałych fragmentach gry, to trzeba je wykorzystać. Jeśli nie, wówczas nie należy ich szukać za wszelką cenę. Dowieźmy ten wynik i wyjdźmy z grupy. Trafmy na Danię czy Australię i powalczmy. Szanse wcale nie są małe.
Najlepiej byłoby mieć i wynik, i styl. Na coś takiego mogą sobie pozwolić najlepsi na świecie. Szkoleni od dziecka w najlepszych akademiach pod opieką najlepszych fachowców. My ich nie mamy, dlatego w pierwszej kolejności dopilnujmy wyniku.

Grecja Euro 2004 wygrała po okrutnym męczeniu buły. Jednak w świat idzie najpierw wynik, potem styl, a za kilkadziesiąt lat te proporcje się jeszcze mocniej rozjadą i o słabym stylu będą rozmawiać wyłącznie koneserzy, a cała reszta tylko o wyniku. A ten dla Grecji był spektakularny. 

Portugalia Euro 2016 wygrała po okrutnym męczeniu buły. Jednak w świat idzie najpierw wynik, potem styl, a za kilkadziesiąt lat te proporcje się jeszcze mocniej rozjadą i o słabym stylu będą rozmawiać wyłącznie koneserzy, a cała reszta tylko o wyniku. A ten dla Portugalii był spektakularny.

Czesiek, spraw proszę, aby w ten schemat – już teraz, po mundialu – można było wpisać Polskę.

Red. Kamil Jastrzębski z SymvolMedia